Przeprawa oceanem, z Teneryfy – serca Wysp Kanaryjskich, prosto do archipelagu wysp zwanych niegdyś Indiami Zachodnimi, a dziś określanych Karaibami, jest nie lada wyzwaniem. Ponad trzy tysiące mil morskich, przebytych na niespełna 14-metrowym jachcie. Ale jeżeli 30-dniowy rejs przez Atlantyk to marzenie, a jego realizacja jest kwestią dobrego planu, przy odrobinie szczęścia, wszystko jest do osiągnięcia. O rejsie przez ocean i życiu na jachcie, ale też o marzeniach, inspiracjach, odwadze, wyzwaniu psychicznym i spojrzeniu w głąb siebie, opowiada Kuba, Dyrektor Zarządzający firmy Wyjątkowy Prezent.
Zobacz film z wyprawy na naszym kanale na YouTube.
Czyli rejs przez Atlantyk możesz już skreślić ze swojej „listy rzeczy do zrobienia”?
Z dumą mogę powiedzieć, że tak. Ten rejs był moim marzeniem. Lubię marzyć o krok do przodu. Nie istotne czy są to duże czy małe marzenia, ważne czy pracujemy świadomie nad ich realizacją. Sama świadomość czego pragniemy przybliża nas do realizacji. Jeszcze lepiej, gdy mamy to na papierze lub, tak jak my w Wyjątkowym, w stopce maila. Świadomość, że inni wiedzą do czego dążymy pomaga nam w realizacji naszych pragnień. Często ludzie boją się mówić otwarcie o swoich marzeniach, na zasadzie – żeby nie zapeszyć, ale to błędna dedukcja. Ta przeprawa, o której głośno mówiłem, jest tego przykładem.
Jak jest na oceanie?
Buja. Cały czas kiwa. Niezależnie czy to 3, 13 czy 30 dzień rejsu. Szybko się do tego przyzwyczajasz, ale cały czas to odczuwasz. Jest też pusto. Jest się samemu. Owszem, są delfiny, łatające ryby, orki i ptaki, ale podczas całego miesięcznego rejsu przez Atlantyk na palcach jednej dłoni mogę policzyć minięte jachty, a na drugiej statki. Przez cały czas nie widzisz nikogo oprócz garstki swojej załogi.
Czy to właśnie samotność jest największym wyzwaniem?
Też, ale trzeba na to spojrzeć zdecydowanie szerzej. Dla mnie aspekt psychologiczny był chyba najważniejszy. Świadomość, że podczas 30 dni jest się zamkniętym na powierzchni ok 40m2 w 5 osób z początku jest lekko przerażająca. Pod pokładem klaustrofobia, na pokładzie agorafobia. Na szczęście z żadną z tych fobii nie mam kłopotu, ale ograniczona przestrzeń daje się we znaki tym bardziej, że zazwyczaj płyniesz z obcymi sobie ludźmi. Ja miałem to szczęście, że popłynąłem w ten rejs dzięki przyjacielowi z lat licealnych, z którym się kiedyś wspinałem i chodziłem po jaskiniach, ale kapitana jachtu i pozostałych członków załogi poznałem na kei przed odpłynięciem. To nie tylko samotność, tęsknota za bliskimi czy uczucie oddalenia od najbliższej cywilizacji liczonego w tysiącach kilometrów. To też strach, bo tylko głupi się nie boi…, to też czasem nuda, często zachwyt, którym chcesz się podzielić. Nie można zapomnieć, że na to wszystko nakłada się też zwykłe zmęczenie fizyczne.
Zwykle?
Oczywiście nie jest to zadyszka jak po joggingu, choć rozwiniecie 70-metrowego żagla kosztuje wiele sił. Do tego dochodzą jeszcze zmęczenie mięśni, siniaki, małe udary słoneczne, ciągła deprywacja snu, nudności.
Ale chyba nie masz choroby morskiej?
Wszyscy ją mają, ale każdy reaguje inaczej. Podczas tego rejsu ani razu nie oddałem zawartości żołądka w hołdzie Neptunowi, ale oczywiście miałem nudności. O dziwo nie tylko na początku, ale kilka razy podczas rejsu. Najczęściej przy zmianie warunków klimatycznych na ostrzejsze, i gdy przychodziła martwa fala.
Brzmi zabójczo…
Martwa fala jest bardzo nieznośna. To wysoka fala podczas słabego wiatru będąca pozostałością poprzedniego silnego frontu. Kiwa choć nie powinno – to bardzo nieprzyjemne uczucie.
Jak się żegluje na oceanie. Czy to prawda ze raz ustawiasz żagle i o nich zapominasz?
Podczas naszego rejsu nie było dnia żebyśmy nie zmieniali ustawienia żagli, kursu, spinakerbomów. Było dużo pracy na brasach, fałach… Ale rzeczywiście trafiliśmy na mocne anomalie pogodowe, a do tego nasz kapitan miał takie przyzwyczajenia do prowadzenia jachtu, żeby aktywnie reagować na zmiany wiatru i fal.
Anomalie?
Po wypłynięciu z Teneryfy zamiast od razu płynąć kursem południowo-zachodnim na Gwadelupę musieliśmy mocno uciekać na południe, przed paskudnym niżem ze sztormami, w kierunku Wysp Zielonego Przylądka. Udało się, ale łącznie nadłożyliśmy kilkaset mil morskich co kosztowało nas wiele dni opóźnienia. Podczas rejsu mieliśmy zarówno sztormowe warunki z wiatrem powyżej 40 węzłów, jak i flautę, czyli całkowity brak wiatru, tak że mogliśmy się kąpać w oceanie.
Co jest najpiękniejszego w rejsie przez Atlantyk?
Ogrom i potęga oceanu. Zmaganie się z tym żeglarskim wyzwaniem. Rozumiem przez to nie tylko płynięcie fordewindem w passatach, ale tez codzienność żeglarską na jachcie. Wachty, sterowanie w dzień i w nocy, praca na żaglach, a wszystko w wydaniu XXL.
Zaczynam się gubić w tych terminach żeglarskich…
Fordewind, to kurs pełny, kiedy wiatr nam wieje w plecy. W przypadku naszego rejsu stałe wiatry około-równikowe zwane pasatami, powinny być o stałej sile i kierunku północno-wschodnim, ale jak już wspominałem anomalie się zdarzają…
Codzienne życie na jachcie, to chyba nie tylko sterowanie? Wspominałeś o wachtach…
Mieliśmy cztery zmiany jednoosobowe po trzy godziny, co dawało sześć godzin dziennie sterowania. Dodatkowo raz na cztery dni pełniliśmy wachtę kambuzową, podczas której gotujesz śniadanie i obiadokolacje dla załogi. Biorąc pod uwagę stały niedosyt snu mądrze jest szukać o rożnych godzinach drzemek, aby podładować baterie. My ustaliliśmy na cały rejs stałe wachty, żeby przestawić organizm na funkcjonowanie w zmienionej rzeczywistości. Mnie przypadły wachty pomiędzy 11.00, a 14.00 oraz 23.00, a 02.00 w nocy, więc musiałem kłaść się przed wachtą wieczorną, gdyż po niej spałem tylko kilka godzin. W ciągu dnia szukałem też czasem jednej godziny żeby się zregenerować, choć nie było to łatwe. Podczas wolnych godzin uczestniczysz w pracach na pokładzie, przy żaglach, naprawach – czasu dla siebie nie ma tak dużo.
Jak radziłeś sobie z posiłkami? Wiem, że lubisz gotować, a na jachcie chyba ciężko o wyrafinowane potrawy?
Nie przyznałem się, że lubię gotować, i że byłem w programie telewizyjnym. Stwierdziłem, że przyznanie się może spowodować, że zostanę głównym kucharzem na pokładzie więc musiałem się chronić (śmiech). Ale gotowaliśmy każdego dnia. Przed podróżą zrobiliśmy ogromne zakupy. Spędziliśmy 7 godzin w supermarkecie na Teneryfie, kupując zapasy na 35 dni do przodu. Planując rejs musisz założyć, że coś się wydarzy po drodze i tutaj nie ma żartów, bo nikt na oceanie ci nie dostarczy wody, ani jedzenia. Dlatego robiąc zakupy do przodu trzeba zaplanować, co będzie się jadło. Zatowarowanie wyszło nam doskonale.
Same puszki, czy też coś świeżego?
Na szczęście mieliśmy dwie lodówki. Jedna działała przez pół rejsu i tam trzymaliśmy świeże mięso i ryby. Zużywała strasznie dużo prądu, więc w pierwszej kolejności staraliśmy się wykorzystać świeżą żywność. Zaopatrzyliśmy się obficie w jabłka i jajka, które wystarczyły nam do końca rejsu. Samo gotowanie na jachcie jest ekstremalnie dużym wyzwaniem, bo naprawdę totalnie buja. W dodatku stłumione zapachy pod pokładem, brak punktu odniesienia do horyzontu, to, że majta tobą w sposób niekontrolowany, gdy przychodzi fala… Samo krojenie cebuli, przygotowywania mięsa, smażenie jest wyzwaniem. Musisz przewidzieć kilka sytuacji do przodu – „Co się stanie jeżeli położę nóż tutaj, a tu odłożę świeżą rzecz?”. Pomimo zabezpieczeń kilka razy garnki nam spadły. Pamiętam 5-litrowy gar wrzątku z makaronem, który leciał prosto na mnie. Akurat udało mi się uskoczyć i gdzieś tam zawisnąć w powietrzu, więc całe 5 litrów nie wylało mi się na nogi, ale lekko oberwałem, także Panthenol się przydał (śmiech).
Łowiliście ryby?
Oczywiście. Jednego dnia udało mi się złowić 5 ryb, z czego wyciągnąłem na pokład cztery półtorakilogramowe Koryfeny. Przez pół rejsu próbowaliśmy łowić na sznurek z przynętą, który się ciągnął za jachtem. W sumie udało nam się złowić sześć ryb, co nie jest jakimś super rezultatem. Bardziej robiliśmy to dla fanu, ale jak 20 dnia rejsu złowiłem te cztery „rybki” byliśmy bardzo szczęśliwi. Mieliśmy puszki i zupełnie inne jedzenie, ale świeża ryba na środku oceanu, kiedy masz już chandrę, tęsknisz, jedzenie zaczyna być monotonne i gorzej smakować, taki posiłek może przynieść prawdziwe ukojenie.
Jak komunikowałeś się ze światem?
Mieliśmy telefon satelitarny, który służył kapitanowi jako nawigacja pogodowa. Używany głównie do nawigacji, meteorologii, zapewniający bezpieczeństwo, skrzętnie chroniony przed wodą morską… Jest to bardzo drogi sprzęt, więc nie korzystaliśmy z niego często w innych celach. Z resztą nie po to człowiek odcina się od świata, żeby szukać z nim kontaktu na środku oceanu. Internetu tak czy owak nie było, SMS-ów wysyłałem chyba kilkanaście, z czego połowa dotyczyła problemu z potrzebą zmiany lotniczych biletów powrotnych, ponieważ nasz rejs się przedłużył.
Bliscy nie skarżyli się na ograniczony kontakt?
Moja decyzja wyjazdu była bardzo spontaniczna i podjęta dosłownie w ciągu kilku dni. W związku z tym stres, który się zbudował po stronie moich bliskich był tak duży, że gdybym wyjechał i nie dawał żadnego znaku życia, to byłoby ciężko. Przed wyjazdem uzgodniłem z kapitanem możliwość pisania wiadomości. Także jakaś komunikacja była, ale bardziej analogowa niż współczesna.
Czy takie oderwanie od rzeczywistości i wyciszenie procentuje o nowe pomysły biznesowe i przemyślenia?
Wyciszenie cywilizacyjne rzeczywiście jest. Przez 4 tygodnie nie odebrałem żadnego telefonu i maila :) , ale jest duża liczba zupełnie innych bodźców, które to zastępują i nie ma tak naprawdę wiele czasu na przemyślenia. Dodatkowo cały czas buja – przez długi czas rejsu czułem się jak na delikatnym rauszu. Kręciło mi się w głowie, co nie sprzyja tworzeniu nowych biznesplanów (śmiech). Za to rejs dał mi prawdziwy głęboki odpoczynek, który jest dla mnie możliwy tylko wtedy, gdy jestem bardzo intensywnie zaangażowany w działania zupełnie inne niż na co dzień w pracy czy w domu. Jedynie nocna wachta za sterem jest momentem na głębokie przemyślenia. Gdy pogoda jest spokojna, nad oceanem roztacza się bezchmurne niebo, księżyc oświetla wodę, a wszyscy inni śpią pod pokładem – jest się wtedy sam na sam z oceanem i swoimi myślami :).
Myślałeś o firmie?
Tak absolutnie, ale zupełnie z innej perspektywy. Miałem komfort dystansu, który pomagał mi spojrzeć na Wyjątkowy Prezent jako na całość. Przychodziły mi też do głowy różne pomysły i projekty, ale z racji tego, że nie było możliwości sprawdzenia informacji i zrobienia analizy, myślałem częściej nad zmianami. Przede wszystkim było to uświadomienie czego nie chciałbym powtarzać. To spojrzenie z dystansu w głąb procesów i swoich zachowań, pomaga mi po powrocie unikać pewnych działań, decyzji, niepożądanych zachowań, czego nie jest byłby w stanie dać mi żaden przewodnik po biznesie, czy super wyspecjalizowany coach.
Co chciałbyś zmienić?
Wierzę, że Polacy naprawdę na dużą skalę będą chcieli dbać o coraz wyższą jakość spędzania wolnego czasu, uświadamiając sobie czego naprawdę potrzebują, o czym marzą i co sprawia im oraz ich bliskim największa przyjemność, a to bezpośrednio do nas wróci. Oczywiście pod warunkiem, że będziemy niezaprzeczalnym liderem na rynku – i to się nie może zmienić. Rozwijanie się poza obszar sprzedaży samych prezentów i efektywne działania w ogólnie pojętym obszarze aktywności i realizacji pasji, to kierunek w którym chciałbym żeby nasza firma podążała.
Jakie kolejne wyzwania stawiasz sobie za cel?
Realne marzenia na dziś, związane z aktywnością poza firmą, to maraton oraz samodzielny kapitański rejs. Mam nadzieję, że uda mi się w tym lub w przyszłym roku raz jeszcze pojechać do Azji, być może też żeglarsko. W dalszej przyszłości chciałbym kiedyś popłynąć z bliskimi w rejs dookoła świata. W podróży spotkałem rodzinę z Norwegii, która była dla mnie wielką inspiracją. Para czterdziestokilkulatków z trójką synów wybrała się w podróż jachtem dookoła świata. To piękne marzenie. Ale do tego trzeba jeszcze zrealizować kilka marzeń w życiu prywatnym, które są absolutnie najważniejsze.
Co poradziłbyś innym, którzy chcą dokonać czegoś wielkiego w swoim życiu, ale boją się zrobić ten pierwszy krok?
Trzeba otworzyć się na świat i na ludzi. Nie wahać się przekraczać granic własnego horyzontu, przynajmniej raz na jakiś czas 🙂 Ważne jest aby nauczyć się wychodzenia z własnej strefy komfortu, tak jak było w moim przypadku ze spontaniczną decyzją o płynięciu przez ocean. Jeżeli się boją, niech mówią o tym głośno i otwarcie. W Wyjątkowym Prezencie na co dzień pomagamy klientom realizować marzenia oraz pasje, ich własne i ich bliskich. Jednocześnie mówimy, że nadrzędną wartością w naszym działaniu jest spójność, dlatego bardzo nam zależy, aby każda osoba z Zespołu dbałą o swoje własne pasje niezależnie w jakim są obszarze życia. Czyli deklarujemy głośno – co nas kręci, co byśmy chcieli w życiu robić. Nie żyjmy marzeniami innych, tylko szukajmy własnej drogi i nie bójmy się nią podążać.
Rozmawiała: Gosia Dróżdż
Wyprawa była wielką przygodą dla Kuby i całej załogi, która mu towarzyszyła. Jeżeli jesteście ciekawi, jak zaplanowali podróż oraz jak mijały im tygodnie na oceanie, śledźcie nas ! Już niebawem opublikujemy smaczki zebrane z dziennika pokładowego Kuby i przekażemy Wam kiść rzetelnych informacji, będących wspaniałą inspiracją dla innych żeglarzy i podróżników.