Ferrari F430 to najlepiej sprzedające się Ferrari w historii marki. Trafia w gusta fanów ceniących elegancję, jak James May oraz tych, którzy tak Jeremy Clarkson kochają szybką jazdę. Obydwaj prowadzący Top Gear prywatnie posiadają to auto. Ostatnio miałem okazję przekonać się dlaczego.
Krótkie wprowadzenie sytuacyjne – w jedną z sierpniowych niedziel udaliśmy się na Tor Łódź. Po pierwsze, chcieliśmy zobaczyć najnowszy tor, którego oficjalne otwarcie jest dopiero we wrześniu, a po drugie… obcowanie z tymi autami to część naszej pracy. W końcu jesteśmy ekspertami w kwestii przeżyć.
Przygodę zaczęliśmy od przywitania się z naszymi przyjaciółmi z DevilCars i Autoprezentu. Niedługo później dołączyli do nasi partnerzy z LifeTube, którzy tego samego dnia mieli nagrywać relację z jazdy Nissanem GTR. Zawsze było mi bliżej do włoskiego temperamentu niż do japońskiej precyzji, więc moja uwaga raczej zeszła na Ferrari i Lamborghini. Rzadko kiedy obok siebie widuję się F430, Californię i Gallardo. Trzeba przyznać, że to majestatyczny widok.
Muszę jednak zaznaczyć – mimo że kocham samochody, nie jestem dobrym kierowcą. Uwielbiam ich linie, perfekcyjną mechanikę i to, że przez ułamek sekundy kiedy pędzą, wydaje się że mają własną dusze i osobowość. Może to właśnie kwintesencja mojej miłości do aut, zwłaszcza tych potężnych – mam do nich zbyt dużo szacunku i pokory, abym mógł swobodnie naginać je do swojej woli. Za dużo teorii, za mało praktyki.
Na szczęście z pomocą przyszedł mi Chrystian, jeden z obecnych na torze instruktorów. Obiecał mi pokazać, na czym dokładnie polega magia torowej jazdy Ferrari. Słowa dotrzymał, ale o tym za chwilę. Najpierw warto powiedzieć kilka słów o torze, a raczej o panującej na nim atmosferze. Zacznijmy od twardych danych. Oficjalne otwarcie toru nastąpi dopiero we wrześniu, ale ta część, po której można już jeździć robi wrażenie. Co prawda instruktorzy podkreślają, że nie jest to nawierzchnia stricte wyścigowa, ale gładki asfalt aż prosi się o to, żeby pojechać po niż trochę szybciej niż po polskiej drodze. Mimo że tor ma długość „zaledwie” półtora kilometra, kręta i wymagająca technicznie trasa zapewnia mnóstwo emocji.
Infrastruktura i profesjonalizm realizacji to jednak nic, w porównaniu z atmosferą, jaka panuje na torze. Wszędzie słychać warkot silnika – czasami jest to V10 Lambo, czasami turbodoładowana jednostka KTM X-Bow. Od czasu do czasu słychać wysoki wizg Nissana GTR i dziki warkot Mitsubishi. Wokół mnóstwo fanów motoryzacji. Jedni już przygotowują się do jazd, inni z podekscytowaniem opowiadają o wrażeniach z jazdy. Jeszcze inni przybyli tylko popatrzeć lub potowarzyszyć swoim bliskim w realizacji marzeń. Tak czy inaczej, uśmiechy widać wszędzie.
Koledzy i koleżanki po kolei zajmują miejsca za kierownicą aut. Każdy ma swoje preferencje. Jedni gonią za legendą Lamborghini i wybierają Gallardo, inni pragną przyspieszenia na miarę Nissana GTR. KTM jest wciąż oblegany, więc moi koledzy cierpliwie czekają na swoją kolej. A ja czekam na Ferrari. Z zewnątrz prezentuje się rewelacyjnie, harmonijne linie, głęboka czerwień lakieru i bardzo niskie zawieszenie. Dopiero jak usiadłem na fotelu pasażera, uświadomiłem sobie jak niewielka odległość dzieli mnie od asfaltu. To wpływa nie tylko na aerodynamikę i osiągi, lecz także na perspektywę z kokpitu.
Witam się z Chrystianem – już w środku Ferrari 430. O precyzji wykonania i elegancji wnętrza napisano już wiele, teraz skupię się na wrażeniach z jazdy. Od razu zostaję postawiony przed ścianą – pojedziemy najszybciej jak to tylko możliwe w tym samochodzie. Chwilę po tym, jak uznaję, że jestem gotowy, ruszamy z piskiem opon. Chrystian mówi do mnie o specyfikacji samochodu oraz o tym, jak najlepiej podchodzić do poszczególnych zakrętów. Mówiąc szczerze niewiele z tego pamiętam – pisk opon oraz ryk silnika skutecznie go zagłuszał. Umówiliśmy się na cztery okrążenia – okazało się, ze pierwsze było jedynie rozgrzewką.
Przy drugim okrążeniu komunikacja była niemożliwa. Chrystian wczuł się w rolę mojego przewodnika po świecie super aut. Pisk opon i warkot silnika urosły w siłę, a ja chociaż do strachliwych nie należę, oblałem się potem. Nie jestem pewien czy to kwestia ogromu adrenaliny, którego nie czułem nigdy wcześniej, czy tego, że połowę zakrętów zrobiliśmy bokiem. To właśnie na nich można zrozumieć dlaczego Ferrari 430 jest supersamochodem. Nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć tak szybkiej jazdy na wirażach. Oglądanie prowadzących Top Gera, czy tez relacji z zawodów samochodowych nie oddaje emocji, które dzieją się w kabinie. Świat za bocznymi szybami rozmazuje się, a przez przednią widać jak auto dosłownie pożera drogę przed sobą. Jeżeli kojarzycie uczucie przeciążenia, które towarzyszy startowaniu samolotu, to zapewniam, że w Ferrari doświadczycie tego samego, ale bez odrywania się od ziemi. W pewnym momencie nie wiedziałem, co zagłusza słowa Chrystiana – silnik auta, czy łomot mojego serca. Kilka razy po prostu zacząłem się śmiać – w ciągu kilku minut przejazdu poczułem więcej radości niż przez większość czasu, jaki do tej pory spędziłem w jakimkolwiek innym aucie. Po skończonym przejeździe pogratulowałem Chrystianowi pewności i podziękowałem za „przelot”. Po wyjściu z auta, ekipa z Wyjątkowego Prezentu spytała się mnie o wrażenia z jazdy. Jedyne co mogłem z siebie wydusić to „spociłem się” i „chcę więcej”. Nie musiałem tłumaczyć zadowolenia, mój niecodziennie szeroki uśmiech zrobił to za mnie.
Chyba właśnie na tym polega magia super samochodów. Są nie tylko piękne i luksusowe, ale przede wszystkim dają ogrom radochy, zostawiają nas z uśmiechem na twarzy i nogami z waty. To przeżycie polecam każdemu kto kocha auta i adrenalinę. W przypadku Ferrari, to dwie strony tego samego medalu.
Przekonajcie się sami, jakie super auta możecie podarować w prezencie.